Nie wszystko jest czarne lub białe. Jest mnóstwo odcieni szarości, których czasem nie dostrzegamy.Anastasia Tristis
Stanęłam w miejscu i oparłam się o ziemny mur, odgradzający mnie od jakiejś kamienicy. Oddychałam ciężko, bo nie byłam przygotowana na bieg i dodatkowo miałam na sobie gorset, który też mnie krępował. Jednak nie miałam za dużo czasu, aby to roztrząsać. Musiałam jak najszybciej znaleźć się w domu, bo tylko tam będę bezpieczna. Jednakże nie mogłam tak wyjść na ulicę, bo to oczywiste, że od razu by mnie rozpoznał.
Rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam jakąś niewysoką kobietę, która wysiadała z powozu. Przełknęłam ślinę i spuściłam głowę w pokornym geście. Ruszyłam w jej stronę, aby się zapytać, czy może mogłaby mi w jakiś sposób pomóc. Wiedziałam, że w Londynie to nie było zbytnio spotykane, aby ktoś podchodził i prosił o pomoc.
- Przepraszam - szepnęłam cicho, a ona stanęła w miejscu. Przez ciemny kaptur, który zasłaniał całą jej twarz, nie mogłam dojrzeć żadnych szczegółów. Wydawało mi się, że patrzę w ciemną czeluść, a nie na czyjąś twarz. Przełknęłam ślinę i spojrzałam się na swoje złączone dłonie, po czym znów podniosłam na nią wzrok. - Potrzebuję pomocy. Goni mnie pewien człowiek i muszę się dostać do domu... Nie jest to daleko, ale boję się, że mnie rozpozna.
- Nie martw się - powiedziała nagle, przerywając moją wypowiedź. Położyła mi swoją drobną dłoń na ramieniu. Miała założone czarne, skórkowe rękawiczki. Po chwili zdjęła z siebie ciemną pelerynę ze srebrną spinką pod szyją. Podała mi ją, a ja w końcu zobaczyłam przepiękną twarz otoczoną czarnymi jak skrzydła kruka długimi włosami. Kobieta była blada, ale delikatne rysy były jakby anielskie, a zielone oczy okalane ciemnymi gęstymi rzęsami przyciągały uwagę. Jej spokojne, miłe spojrzenie, automatycznie mnie uspokoiło. Mały nosek był lekko zadarty do góry, a pełne usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. - Musisz być spokojna i nie możesz na siebie zwracać uwagi. Załóż kaptur i naciągnij go jak najmocniej na głowę, aby nikt nie zobaczył twojej twarzy. Zachowuj się normalnie, to żaden człowiek nie zwróci na ciebie większej uwagi niż zwykle. Zawsze znajdzie się ktoś taki jak ja i ci... pomoże.
- Jestem ci winna przysługę - szepnęłam, a usta nieznajomej brunetki wygięły się w lekkim uśmiechu, ukazując białe jak śnieg zęby. Pokiwała delikatnie głową.
- Tak, będziesz mi winna przysługę, ale spłacisz ją w odpowiednim czasie. Teraz zmykaj do domy, dziecko - powiedziała i odwróciła się do mnie tyłem, po czym ruszyła w stronę kamienicy. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o co jej chodziło z dzieckiem. Nie mogła być wiele ode mnie starsza, ale nie mogłam się teraz tym zamartwiać. Musiałam wrócić do domu i to jak najszybciej.
Naciągnęłam na głowę kaptur otrzymanej przed chwilą peleryny, która była na mnie w sam raz. A wydawało mi się, że kobieta, która mi ją dała, była nieco niższa. Potrząsnęłam głową, aby odgonić niepotrzebne myśli. Teraz musiałam się skupić tylko na tym, aby dotrzeć do domu. Minęłam tyle tych alejek uciekając, że jeszcze bardziej się oddaliłam od miejsca, w które miałam się udać.
- Pomocy! - usłyszałam krzyk jakiejś kobiety za rogiem. Naciągnęłam
mocniej kaptur na głowę, zastanawiając się, czy jej nie pomóc. Ale
doskonale wiedziałam, że i ja mogę za coś takiego zapłacić najwyższą
cenę: życie. Jednak gdy jej nie pomogę, wyrzuty sumienia będą mnie nękać
do końca mych dni. Co więc mam zrobić?
Mogłam umrzeć tylko raz. Wzięłam głęboki wdech i skręciłam w odpowiednią uliczkę, czego od razu pożałowałam. Zasłoniłam usta ręką, widząc pochylającą się postać mężczyzny nad ciałem kobiety. Trzymał ją lekko w górze, a ona ledwo oddychała. Próbowała go odepchnąć, ale nie wyglądała na taką, która miałaby dużo siły.
- Zostaw ją! - krzyknęłam w nagłym przypływie odwagi. Zauważyłam jak odwraca głowę w moją stronę, a mi zabrakło powietrza. Widziałam tylko ciemne włosy i te zielone oczy, które miałam wrażenie, że należą do Toma. Jednak nie to zmroziło mnie najbardziej, tylko krew wokół ust i wysunięte kły, które raniły dolną wargę. Cofnęłam się dwa kroki do tyłu powoli, ale po chwili rzuciłam się biegiem.
Nawet nie pomyślałam o tym, aby krzyknąć. Miałam wrażenie, że czuję oddech mordercy na swoim karku, ale w ogóle nie słyszałam jego kroków. Oddech zaczął mi jeszcze bardziej szaleć, ale nie mogłam sobie pozwolić na chwilę przerwy. Musiałam uciec i to jak najszybciej. Jednak nagle poczułam zimny dotyk na nadgarstku. Pisnęłam i przyśpieszyłam, biegnąc w tych niewygodnych trzewikach.
- Nie zbliżaj się do mnie! Ratunku! - krzyknęłam, ale wiedziałam, że
jest już za późno. Poczułam tylko zimną dłoń zaciskającą się na moim
nadgarstku.Szarpnęłam się kilka razy, ale ktoś jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągnął. Jednak potknęłam się i uderzyłam głową w ścianę. A potem była tylko ciemność.
* * *
Obudziłam się z dużym bólem głowy, opatulona w puchatą kołdrę o przyjemnym zapachu. Jęknęłam cicho i próbowałam otworzyć oczy, ale światło strasznie mnie raziło. Podniosłam rękę i przyłożyłam ją do czoła, na którym poczułam chłodną, wilgotną szmatkę. Ktoś mi położył kompres i pewnie to była Nally. Tylko, kto mnie znalazł wtedy na ulicy?
- Jak się czujesz? - usłyszałam pytanie, które, o dziwo!, było zadane męskim tonem. Rozpoznałam go i od razu się spięłam. To był Tom Hevenly, którego widziałam jak wysysał życie z jakiejś kobiety. Poruszyłam się niespokojnie, ale poczułam delikatny dotyk na ramieniu. - Masz szczęście, że wczoraj ci towarzyszyłem. Właśnie przed tym próbowałem cię chronić. W mieście są bestie, które zabijają przez rozszarpywanie swoich ofiar i wysysanie krwi.
- Ty tam byłeś - szepnęłam i w końcu otworzyłam oczy. Dopiero teraz zauważyłam, że był już ranek, a ja nie znajdowałam się w swoim pokoju, tylko w jakiejś alkowie, która pewnie należała do sir Toma. Trzymał swoją dłoń na moim odkrytym ramieniu i patrzył się na mnie z troską. - Ty ją zabiłeś.
- To nie byłem ja... Zgadzam się z tobą, ten martwiec był bardzo do mnie podobny, ale to nie byłem ja - mruknął z lekką nutką smutku. Poczułam drobne wyrzuty sumienia, że oskarżyłam go o morderstwo, jednak jego wcześniejsze zachowanie nie było normalne.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o nich wcześniej? Ludzie muszą o nich wiedzieć! - cicho krzyknęłam i się podniosłam, ale na szczęście Tom położył dłonie na moich łopatkach w odpowiedniej chwili, lekko mnie obejmując. Pomógł mi się z powrotem położyć na miękkich poduszkach, za co posłałam mu wdzięcne spojrzenie.
- A sądzisz, że byś mi uwierzyła? Że potwory z baśni istnieją? Ludzie zaczęli by panikować, widzieć ich wszędzie i zaczęliby zabijać siebie nawzajem. Jestem za stary, aby nabrać po raz kolejny na coś takiego - powiedział, a ja spojrzałam się na niego zszokowana. On za stary? Ile ma lat?
- Nie wiem... Jak to za stary? Masz podobno trzydzieści lat? - zadawałam mu pytania, oczekując niemal natychmiastowej odpowiedzi. Jednak on tylko się uśmiechnął i wstał. Pocałował mnie w czoło w momencie, kiedy drzwi się otworzyły i wpadli moi rodzice. Sir Tom podniósł głowę i odszedł kawałek, robiąc im miejsce. Kiwnął mi głową i wyszedł, jednak w jego spojrzeniu wyczytałam ostrzeżenie. Miałam nikomu nie mówić o tym, co tutaj usłyszałam.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz