poniedziałek, 2 listopada 2015

Rozdział 1

"Nie zabijaj. To przykazanie zna każdy, ale mało osób je rozumie. Bo kto myśli o tym, że jakiś czyn może spowodować śmierć psychiczną drugiej osoby?" 
Anastasia Tristis


   Znowu idę na cmentarz. Jednak nie jestem już tak pewna siebie jak zawsze w tamtym miejscu, a to wszystko spowodowane przez wczorajszą sytuację. Jak mogłam nie zauważyć drugiej osoby w takim miejscu? Panuje tu taka cisza, że nawet muchę byłoby słychać, a ja nie usłyszałam kroków dorosłego mężczyzny.
    Poprawiłam swoją suknię i usiadłam na marmurowej ławce przy grobie Edwarda. Rozejrzałam się niepewnie, jakby spodziewając się znowu tego mężczyzny. Jednak jestem tu sama. Więc czemu się czuję zawiedziona? Nie powinnam. 
- W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego - przeżegnałam się, po czym zaczęłam się modlić. Oddałam się tej czynności, aby Bóg wysłuchał moich próśb. Nie mogę pozwolić na to, aby mój brat był źle traktowany przez moje rozkojarzenie. 
- Był tobie bardzo bliski, prawda panienko? - wzdrygnęłam się lekko słysząc ten głos obok mnie. Otworzyłam oczy i spojrzałam się przestraszona na tego samego mężczyznę, który odprowadził mnie wczoraj do domu. Uśmiecha się lekko, jednak gdzieś w głębi jego oczu kryje się rezerwa. Poprawił cylinder na swoje głowie, patrząc się na mnie wyczekująco. 
- To był mój jedyny brat, więc był mi bardzo bliski, sir - mruknęłam cicho w odpowiedzi, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Rozumiem... - spojrzałam się na niego z zaciekawieniem, ale on patrzy się w jakiś odległy punkt, którego ja nigdy nie zobaczę. 
- Dlaczego rozumiesz? Miałeś brata, który... - w porę ugryzłam się w język. Damie nie wypada się tak wypytywać obcych ludzi o szczegóły ich życia, a już nie należy się pytać o nic mężczyzna. Jednak on chyba nie miał mi tego za złe, bo tylko się szerzej uśmiechnął.
- Nigdy nie miałem brata, ale mam trzy siostry. Rozeszły się po świecie zaraz po naszej kłótni - odpowiedział i znów popadł w lekką melancholię. Jednak zaraz spojrzał się na mnie z dziwnym błyskiem w oku. - Chodźmy, Elizo, bo robi się chłodno, a nie chcę, abyś się pochorowała, panienko.
      Posłałam mu lekki, ale niepewny uśmiech. Skąd zna moje imię? Nie wypada mi się o to pytać, ale ciekawość zaczyna mnie zjadać od środka. Przygryzłam delikatnie wargę, czując na sobie przenikliwe spojrzenie. Moje policzki się lekko zaróżowiły, przez co się cicho zaśmiał.
- Panienko... Elizo - to w jaki sposób wymawia moje imię wzbudza we mnie jakieś dziwne emocje, których nigdy wcześniej odczuwałam. - Czy mogłabyś mi towarzyszyć podczas balu, który organizuję?
- Przecież się nie znamy - odpowiedziałam, śmiejąc się, ale po chwili uśmiech zamarł mi na ustach. Moje oczy otworzyły się szeroko, gdy zauważyłam moją matkę, która wraca wraz z sąsiadką. Wyprostowałam się dumnie, a mój towarzysz przechylił lekko głowę, aby zobaczyć, co tak diametralnie zmieniło mój nastrój.
- Witam - powiedziała moja rodzicielka, patrząc się oceniającym wzrokiem na mężczyznę obok mnie. Sama do nas podeszła, bo zostawiła panią Racke przy jej domu.
- Witam, pani Greenhorn. Piękne dziś pani wygląda - posłał jej delikatny, acz uwodzicielski uśmiech i ucałował dłoń mej matki. Uniosłam jedną brew, ale prawie od razu wróciłam do wyrazu obojętności.
- Nie znam pana - stwierdziła krótko, posyłając mu lekko wymuszony uśmiech.
- Jestem Tom Hevenly - odpowiedział, a w oczach mojej mamy mogłam zobaczyć dziwne błyski. Zna go, tylko ciekawe skąd.
- Słyszałam o panu wiele dobrego. Podobno się pan ostatnio wprowadził do starej rezydencji państwa Blackwood. 
- Dobrze pani słyszała. Znałem ich i sami mi zaproponowali, abym się tam przeniósł. Odnowiłem rezydencję i korzystając z okazji, chciałbym panią zaprosić na bal... Jeszcze wyślę posłańca z zaproszeniami, ale byłby dla mnie zaszczyt, gdyby pani wraz z rodziną zaszczyciła mnie swoją obecnością - zauważyłam, że moja matka patrzy się na niego jak na coś doskonałego. Uśmiechnęłam się delikatnie, widząc to. 
- Na pewno skorzystamy z zaproszenia. Będziemy czekać z niecierpliwością na dokładniejsze informacje - odpowiedziała rozanielonym głosem, a ja spojrzałam się na sir Toma. Ciekawe, czy jego siostry przybędą. Może jak  będziemy sami to się go o to zapytam. Przepraszam, damie nie wypada tak myśleć. 
- To do widzenia pani Greenhorn - kiwnął jej głową i jego spojrzenie skierowało się na mnie, a kąciki ust lekko wygięły w delikatnym uśmiechu. - Panienko Elizabeth.
- Sir Hevenly - odpowiedziałam, dygając przed nim. Poprawił cylinder i ruszył w drogę powrotną. Odprowadziłam go wzrokiem, podobnie jak moja matka. 
     Moja rodzicielka odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w kierunku naszego domu. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Wiedziałam doskonale, że oczekiwała ode mnie, że za nią pójdę.
- Skąd go znasz? - zapytała się mnie,  gdy tylko weszłyśmy do salonu. Usiadłam na przeciwko niej i westchnęłam cicho. 
- Odprowadził mnie raz z cmentarza, gdy poszłam odwiedzić Edwarda. Był bardzo miły i szarmancki. Zrobił na mnie dobre wrażenie - odpowiedziałam cicho, czując się tak jakbym popełniła jakieś przestępstwo. 
- To dobrze. Z tego, co mi mówiła pani Lasson - mało brakowało do tego, abym się skrzywiła. Już wiem, skąd mama znała nazwisko sir Toma . Ta stara plotkara  wie wszystko o wszystkich. - sir Tom Hevenly jest dobrą partią. Nie jest za młody, ani za stary. Ma trzydzieści dwa lata i jest kawalerem. Przystojny i inteligentny, czyli istny ideał. Musisz się na prawdę postarać, aby po za tobą świata nie widział. Chociaż, jak widzę, jesteś już na dobrej drodze. Ciekawa jestem, jakim będzie zięciem.
- Dobrze, matko - szybko powiedziałam, aby przerwać jej wywód. Wstałam i ukłoniłam się lekko po czym wyszłam z salonu. Szybkim krokiem skierowałam się do swojego pokoju i usiadłam na fotelu przy oknie. Wzięłam mój haft i zaczęłam dalej wyszywać, aby nie myśleć o tej całej dziwnej sytuacji. Ale pochlebia mi ona. Jego zainteresowanie moją osobą. Może moja mama ma rację? Może rzeczywiście powinnam starać się zdobyć jego całkowitą uwagę, aby poprosił mnie o rękę? Jednak najpierw muszę go lepiej poznać, a wydaje się człowiekiem o wielu tajemnicach. 
     Bardzo chętnie bym się dowiedziała jakie one są, ale teraz nie mogę się go od tak o coś takiego pytać. Za krótko się znamy, a zresztą wtedy bym go do siebie zraziła. Przynajmniej mnie tak uczono. Choć wydaje mi się to niesprawiedliwe, że kobieta musi udawać głupią, aby nie obrazić męskiego ego. 
- Psia krew! - przeklęłam cicho, gdy wbiłam igłę w palec. Przyłożyłam go do ust, aby nie zabrudzić niczego krwią.
     Wstałam szybko i ruszyłam w stronę miednicy, w której rano została wymieniona woda. Spojrzałam się na swoje odbicie i poprawiłam kilka blond kosmyków, które wydobyły się z koka. 
     Nie jestem brzydka, ale nie olśniewam urodą. Mam duże niebieskie oczy i blond włosy do ramion. Jestem blada, co pokazuje, że wywodzę się z arystokracji. Nie mam zbyt dużych piersi i wzrostem również nie grzeszę. Ogólnie mam drobną budowę ciała.
- Elizabeth - usłyszałam karcący głos przy swoim uchu, ale gdy się odwróciłam nikogo nie było. Dziwne.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic