"Przed śmiercią nie można uciec. Można tylko ją spowolnić."
Anastasia Tristis
Ułożyłam odpowiednio ręce, aby zatańczyć z Jamesem walca. Spojrzałam mu się w oczy z lekkim uśmiechem. Musiałam się odpowiednio zachowywać na takich imprezach, aby oczyścić swoje imię. Może wtedy rzeczywiście ktoś inaczej na mnie spojrzy niż na dziwoląga? To byłoby wspaniałe, ale czy możliwe do zrealizowania?
- Chyba jeszcze nigdy ze sobą nie tańczyliśmy, prawda Elizabeth? - zapytał się James, lekko unosząc kąciki ust. Pokiwałam głową, lekko się rumieniąc. Dobrze, że w domu uczą jak się rumienić na zawołanie. Przynajmniej teraz nie miałam z tym żadnego problemu.
- Masz rację, James - odpowiedziałam cicho. Zrobiliśmy obrót i kątem oka zauważyłam sir Toma, który rozmawiał z jakąś przepiękną kobietą. Miała długie blond włosy, wręcz w niektórych miejscach wyglądały jak białe. Delikatna zielona suknia opinała jej smukłe ciało. Stałą wyprostowana i patrzyła się surowo na mężczyznę. Przyglądałam im się nad ramieniem Jamesa, który nic nie zauważył. Dopiero po chwili zobaczyłam jej twarz i mogłam stwierdzić kilka podobieństw do bruneta. Może to jest jedna z jego trzech sióstr, o których kiedyś mi wspominał?
Westchnęłam cicho i dygnęłam lekko przed Jamesem, gdy zakończyliśmy nasz krótki taniec. Każde z nas odeszło w swoją stronę. Ruszyłam w kierunku drzwi, aby wyjść na dwór i zaczerpnąć świeżego powietrza. Czułam na sobie spojrzenie tych jasnozielonych oczu, ale nie odwróciłam się. Nie mogę mu pokazać, że w jakiś pokręcony sposób ma nade mną jakąś władzę. Zostawił mnie samą nawet nie uprzedzając o swoim odejściu! Takich rzeczy po prostu się nie robi. Nie sądziłam, że kiedyś tak pomyślę czy powiem, ale tego zabrania etykieta!
- Elizabeth! - odwróciłam się, słysząc głos mojej matki. Patrzyłam się na nią spokojnie, gdy do mnie podchodziła. Odgarnęła kosmyki włosów, które wysunęły się z jej koka i zgromiła mnie spojrzeniem. - Dlaczego ty na to pozwalasz? Powinnaś stać przy sir Tomie cały czas i pilnować, aby żadna kobieta nie sprzątnęła ci go sprzed nosa!
Spojrzałam się w jego stronę i zauważyłam, że mnie obserwuje, lekko się uśmiechając z rozbawieniem. Zachowywał się tak, jakby wszytko słyszał, co moja matka mi przed chwilą powiedziała. Prychnęłam cicho pod nosem i spojrzałam się na moją matkę.
- Nie tylko on jest na świecie. Tańczyłam przed chwilą z Jamesem, on też jest warty uwagi - powiedziałam cicho i z pewnością w głosie.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz - mruknęła nieprzekonana. - Ojciec odwiezie cię do domu, bo potem jedziemy jeszcze zamówić mszę dla Edwarda.
- A ojciec nie chce od razu tam pojechać? Będę wam tylko wadzić po drodze - doskonale wiedziałam, że rodzice chcieliby to załatwić jak najszybciej. - Mogę wrócić sama. Nie jest to tak daleko.
- No dobrze, ale od razu idź do domu i nigdzie nie zbaczaj - pogłaskała mnie po policzku i odsunęła się kawałek. - Do zobaczenia, Elizabeth.
Kiwnęłam jej głową i ruszyłam w stronę wyjścia. Doskonale wiedziałam, że się o mnie martwiła, w końcu miała już syna, który został zamordowany na ulicy. Jednak postaram się dotrzeć w jednym kawałku do domu. Nie mogę jej zawieść.
Wyszłam na świeże powietrze i zaczęłam iść w kierunku bramy. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale zbytnio się nie rozglądałam. Wiem, że czasami bywam przewrażliwiona, gdy wracam sama, jednak nie mogę pozwolić na to, aby wspomnienia i strach przysłoniły mi zdrowy rozsądek. Spuściłam głowę i zaczęłam iść dopóki, dopóty nie poczułam chłodnego uścisku na nadgarstku. Odwróciłam się gwałtownie w stronę osoby, który mnie dogoniła i po chwili zacisnęłam usta w wąską kreskę.
- Słucham, sir? - zmierzyłam spojrzeniem wysokiego bruneta, który stał przede mną. Uśmiechnął się lodowato, co mnie lekko zdziwiło, lecz nie dałam po sobie tego poznać. Zwróciłam uwagę na to, że mnie cały czas trzymał w żelaznym uścisku.
- Nie jest bezpiecznie chodzić samemu o tej porze - powiedział chłodno i wyciągnął w moją stronę swoje ramię, tym samym mnie puszczając. Nie ruszyłam się z miejsca, patrząc się na niego zaskoczona. Na pewno nie będzie się do mnie odzywał takim tonem! Nie pozwolę sobie na to, a jeszcze druga rzecz, że powinien mnie przeprosić za swoje odejście bez słowa!
- Skąd mam wiedzieć, że pan tego zagrożenia dla mojego życia nie stwarza? - parsknęłam w odpowiedzi i ruszyłam przed siebie, zostawiając go samego. Nikt nie będzie mnie szanował, jeśli ja sama nie będę miała szacunku dla siebie. Westchnął cicho, co usłyszałam, a po chwili poczułam rękę, która objęła mnie w talii. Jeszcze nie wyszliśmy z terenu posesji... Zaczną się plotki, bo tak nawet małżeństwa nie wszystkie chodzą! - Co ty sobie wyobrażasz?!
- Jeśli nie chcesz się znaleźć w jeszcze gorszej sytuacji, to radzę ci, żebyś pozwoliła się odprowadzić pod dom i byś była grzeczna - syknął cicho, ciągnąc mnie za sobą. Miałam dwa wyjścia: posłuchać go lub zacząć wołać o pomoc. Co się stało z tym tajemniczym, spokojnym i kulturalnym mężczyzną, którego poznałam? Jednak patrząc na to, że byłoby to słowo przeciwko słowu... Wybrałam pierwszą opcję i zaczęłam iść przed siebie u jego boku. Z jednej strony podoba mi się ta jego stanowczość, ale nie wiem czemu. Nie mogę pozwolić mu na to, aby mnie tak traktował. - I widzisz? Nie było to takie trudne, Elizabeth.
- Czego ty ode mnie chcesz? - syknęłam, pozwalając mu się cały czas prowadzić w stronę mojego domu. Westchnął cicho pod nosem, po czym uśmiechnął się do mnie krzywo. Jaki dżentelmen się tak zachowuje w stosunku do kobiety? Zacisnęłam usta w wąską linię, czując jak zaciska palce na mojej talii.
- Już nie ma sir Tom? Nie pamiętam, abym ci pozwolił się tak do mnie odzywać - zganił mnie, a ja przymknęłam na chwilę oczy. Jak on w ogóle może się tak w stosunku do mnie zachowywać?
- Nie pamiętam, abym ja tobie pozwoliła siebie dotykać! - warknęłam, próbując się wyrwać z jego uścisku, ale nie mogłam nic poradzić na jego sztywną rękę. To tak, jakbym siłowała się ze ścianą! Czy on gdzieś nałykał się jakiś leków na wzmocnienie czy coś w ten deseń?
Odwrócił mnie gwałtownie w swoją stronę tak, abym stała z nim twarzą w twarz. Trzymał mnie mocno za ramiona, zaciskając palce wokół nich. Oddychał głęboko, jakby próbował się uspokoić. Nie patrzył mi się w oczy, bo lekko opuścił głowę w dół. Usłyszałam jak zaczął coś szeptać w innym języku, ale nie wiedziałam w jakim.
- Nie mogłem cię puścić samej do domu, bo w tym mieście zawitało coś złego. Już zabito jedną kobietę, która stała sama na ulicy - powiedział cicho, ściskając mnie trochę mocniej. Balansował gdzieś pomiędzy bólem, a zwykłym uściskiem. - Nazwali go Kuba Rozpruwacz i jutro pewnie się ukażą na ten temat artykuły. Dlatego nie mogłem pozwolić, abyś wracała sama.
- Dlaczego mam ci uwierzyć? - szepnęłam cicho, unikając jego przeszywającego wzroku. Zauważyłam tylko jak zacisnął lekko szczękę. Wiedziałam, że pewnie tym pytaniem go uraziłam, ale czy miałam inne wyjście? Tylko on o nim słyszał, więc może to on był tym całym Kubą...? Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy, ale oprócz tego próbowałam nic po sobie nie pokazać. W końcu zabójców najbardziej podnieca strach ofiary.
- A dlaczego masz tego nie zrobić? - odezwał się spokojnie, za spokojnie. Spojrzałam się na niego i zauważyłam lekko złotawą poświatę w jego zielonych tęczówkach. Jednak gra świateł jest wszędzie.
Widziałam w nich także wściekłość, którą prawdopodobnie próbował zatuszować obojętnym wyrazem twarzy. - Czy masz inne wyjście niż mi zaufać, Elizabeth Greenhorn? Mógłby zrobić teraz z tobą wszystko, co bym tylko chciał, a ty nie mogłabyś mi w tym przeszkodzić.
Przestraszyły mnie jego słowa, a w umyśle pojawiło się tylko jedno słowo: uciekaj. Niewiele się zastanawiając kopnęłam stojącego przede mną mężczyznę w piszczel, a on syknął z bólu. Cofnął się kawałek, puszczając mnie, co wykorzystałam na ucieczkę. Zaczęłam biec najróżniejszymi alejkami, aby tylko go zgubić. W końcu to on jest przyjezdny, a ja? Mieszkam w tych okolicach od urodzenia, więc znam je jak własną kieszeń.
Wyszłam na świeże powietrze i zaczęłam iść w kierunku bramy. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale zbytnio się nie rozglądałam. Wiem, że czasami bywam przewrażliwiona, gdy wracam sama, jednak nie mogę pozwolić na to, aby wspomnienia i strach przysłoniły mi zdrowy rozsądek. Spuściłam głowę i zaczęłam iść dopóki, dopóty nie poczułam chłodnego uścisku na nadgarstku. Odwróciłam się gwałtownie w stronę osoby, który mnie dogoniła i po chwili zacisnęłam usta w wąską kreskę.
- Słucham, sir? - zmierzyłam spojrzeniem wysokiego bruneta, który stał przede mną. Uśmiechnął się lodowato, co mnie lekko zdziwiło, lecz nie dałam po sobie tego poznać. Zwróciłam uwagę na to, że mnie cały czas trzymał w żelaznym uścisku.
- Nie jest bezpiecznie chodzić samemu o tej porze - powiedział chłodno i wyciągnął w moją stronę swoje ramię, tym samym mnie puszczając. Nie ruszyłam się z miejsca, patrząc się na niego zaskoczona. Na pewno nie będzie się do mnie odzywał takim tonem! Nie pozwolę sobie na to, a jeszcze druga rzecz, że powinien mnie przeprosić za swoje odejście bez słowa!
- Skąd mam wiedzieć, że pan tego zagrożenia dla mojego życia nie stwarza? - parsknęłam w odpowiedzi i ruszyłam przed siebie, zostawiając go samego. Nikt nie będzie mnie szanował, jeśli ja sama nie będę miała szacunku dla siebie. Westchnął cicho, co usłyszałam, a po chwili poczułam rękę, która objęła mnie w talii. Jeszcze nie wyszliśmy z terenu posesji... Zaczną się plotki, bo tak nawet małżeństwa nie wszystkie chodzą! - Co ty sobie wyobrażasz?!
- Jeśli nie chcesz się znaleźć w jeszcze gorszej sytuacji, to radzę ci, żebyś pozwoliła się odprowadzić pod dom i byś była grzeczna - syknął cicho, ciągnąc mnie za sobą. Miałam dwa wyjścia: posłuchać go lub zacząć wołać o pomoc. Co się stało z tym tajemniczym, spokojnym i kulturalnym mężczyzną, którego poznałam? Jednak patrząc na to, że byłoby to słowo przeciwko słowu... Wybrałam pierwszą opcję i zaczęłam iść przed siebie u jego boku. Z jednej strony podoba mi się ta jego stanowczość, ale nie wiem czemu. Nie mogę pozwolić mu na to, aby mnie tak traktował. - I widzisz? Nie było to takie trudne, Elizabeth.
- Czego ty ode mnie chcesz? - syknęłam, pozwalając mu się cały czas prowadzić w stronę mojego domu. Westchnął cicho pod nosem, po czym uśmiechnął się do mnie krzywo. Jaki dżentelmen się tak zachowuje w stosunku do kobiety? Zacisnęłam usta w wąską linię, czując jak zaciska palce na mojej talii.
- Już nie ma sir Tom? Nie pamiętam, abym ci pozwolił się tak do mnie odzywać - zganił mnie, a ja przymknęłam na chwilę oczy. Jak on w ogóle może się tak w stosunku do mnie zachowywać?
- Nie pamiętam, abym ja tobie pozwoliła siebie dotykać! - warknęłam, próbując się wyrwać z jego uścisku, ale nie mogłam nic poradzić na jego sztywną rękę. To tak, jakbym siłowała się ze ścianą! Czy on gdzieś nałykał się jakiś leków na wzmocnienie czy coś w ten deseń?
Odwrócił mnie gwałtownie w swoją stronę tak, abym stała z nim twarzą w twarz. Trzymał mnie mocno za ramiona, zaciskając palce wokół nich. Oddychał głęboko, jakby próbował się uspokoić. Nie patrzył mi się w oczy, bo lekko opuścił głowę w dół. Usłyszałam jak zaczął coś szeptać w innym języku, ale nie wiedziałam w jakim.
- Nie mogłem cię puścić samej do domu, bo w tym mieście zawitało coś złego. Już zabito jedną kobietę, która stała sama na ulicy - powiedział cicho, ściskając mnie trochę mocniej. Balansował gdzieś pomiędzy bólem, a zwykłym uściskiem. - Nazwali go Kuba Rozpruwacz i jutro pewnie się ukażą na ten temat artykuły. Dlatego nie mogłem pozwolić, abyś wracała sama.
- Dlaczego mam ci uwierzyć? - szepnęłam cicho, unikając jego przeszywającego wzroku. Zauważyłam tylko jak zacisnął lekko szczękę. Wiedziałam, że pewnie tym pytaniem go uraziłam, ale czy miałam inne wyjście? Tylko on o nim słyszał, więc może to on był tym całym Kubą...? Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy, ale oprócz tego próbowałam nic po sobie nie pokazać. W końcu zabójców najbardziej podnieca strach ofiary.
- A dlaczego masz tego nie zrobić? - odezwał się spokojnie, za spokojnie. Spojrzałam się na niego i zauważyłam lekko złotawą poświatę w jego zielonych tęczówkach. Jednak gra świateł jest wszędzie.
Widziałam w nich także wściekłość, którą prawdopodobnie próbował zatuszować obojętnym wyrazem twarzy. - Czy masz inne wyjście niż mi zaufać, Elizabeth Greenhorn? Mógłby zrobić teraz z tobą wszystko, co bym tylko chciał, a ty nie mogłabyś mi w tym przeszkodzić.
Przestraszyły mnie jego słowa, a w umyśle pojawiło się tylko jedno słowo: uciekaj. Niewiele się zastanawiając kopnęłam stojącego przede mną mężczyznę w piszczel, a on syknął z bólu. Cofnął się kawałek, puszczając mnie, co wykorzystałam na ucieczkę. Zaczęłam biec najróżniejszymi alejkami, aby tylko go zgubić. W końcu to on jest przyjezdny, a ja? Mieszkam w tych okolicach od urodzenia, więc znam je jak własną kieszeń.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz