niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 2

 "Lubię ludzi bezpośrednich. Na nich jako jedynych można liczyć, bo powiedzą czy coś zrobią czy może jednak nie. Nie ma przy tym żadnych sztucznych problemów."
Anastasia Tristis


      Uderzyłam delikatnie czubkiem palca w jeden z pozłacanych, delikatnych drucików, z których składa się średniej wielkości klatka dla moich ptaszków. Jeden z nich jest jasnozielony, a drugi niebieskawy. Są małe, ale piękne. Gdy tylko na nie patrzę, poprawia mi się humor.
- Panienko Elizabeth! Trzeba się szykować! - zawołała Nally, wchodząc do mnie do pokoju. Odwróciłam się w jej stronę, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
- Na co mamy się szykować? - zapytałam się, wiedząc, że zaraz otrzymam odpowiedź. Poprawiła zabłąkane pasmo włosów i położyła dłonie na biodrach. Z groźną miną się do mnie zbliżyła.
- Jest bal u hrabiego Gerarda Smitha. Nie powiesz mi chyba, że zapomniałaś o balu, na który czekałaś przez ostatnie pół roku? - rzeczywiście. Nie mogłam się doczekać tej uroczystości, bo z tego, co wiem, to ten hrabia wyprawia przepiękne bale. A ja wcześniej nie mogłam wybrać się na nie, bo była za młoda. Teraz, jak mam siedemnaście lat, to jestem zapraszana.
- Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziałam szybko i przygryzłam wargę. Tylko, że zapomniałam o stroju, a jak bal jest dzisiaj... Będę musiała założyć jedną ze starych sukienek... - Tylko jest jedne problem. Nie mam dobrego stroju na tę okazję.
- O to, panienko, to ty już się martwić nie musisz. Widzę, że teraz ci tylko amory w głowie, a nie jakieś bale. Jednak pewnie zaraz poprawi ci się humor, jak usłyszysz, że sir Tom tez będzie obecny - zaświergotała i wyszła z pokoju. Westchnęłam, zdając sobie sprawę, że moja mama już rozpowiedziała wszystkim, że sir Tom jest 'zajęty' przeze mnie. Gdybym teraz poszła i zapytała się jej, jaki kolor kwiatów będzie na moim weselu, odpowiedziałaby mi, niedyskretnie sugerując, kogo by chciała jako swojego zięcia. Po śmierci mojego brata, mama zaczęła być strasznie nadopiekuńcza, ale nie mam jej tego za złe. Nie załamała się, z czego nadal się cieszę.
      Nally wróciła do mnie po dłuższej chwili z wielkim pudełkiem w rękach. Położyła je na łóżku i zsunęła wieko na bok, aby wyjąc jego zawartość. W jej rękach pojawił się materiał o kolorze zimnego błękitu. Podeszłam szybko do mojej pokojówki i dotknęłam chłodnej satyny. Uśmiechnęłam się szeroko, czując pod opuszkami palców gładkość i delikatność spódnicy.
- Od kogo ją przyniosłaś? Matka ci ją dała? - zapytałam się cicho, nie mogąc wyjść z podziwu. Oglądałam delikatną i jednocześnie pełną surowości suknię, którą kobieta trzyma w rękach.
- Została mi dana przez twojego ojca, który czeka na panienkę na dole. Także musimy się pośpieszyć z przygotowaniami, jeśli nie chcesz panienko iść tam na piechotę - zaśmiała się wesoło kobieta, kładąc delikatnie ubranie na łóżku. Pomogła mi zdjąć wszystkie niepotrzebne halki i dodatki. Po chwili stałam już w jednej z najpiękniejszych sukni, jakie w życiu widziałam. Okręciłam się wokół własnej osi ze śmiechem.
- Jest cudowna - powiedziałam głośno i obejrzałam się w lustrze. Leżała na mnie idealnie. Miała okrągły dekolt, który pozwalał na założenie biżuterii, a nie w każdej sukni była taka możliwość.
    Założyłam buty, które w miarę możliwości pasowały najbardziej spośród całej kolekcji do mojej kreacji i zeszłam na dół. Spojrzałam się na swojego ojca, który uśmiechnął się zadowolony. Chwyciłam go za wyciągnięte ramię i ruszyliśmy razem w stronę małego powozu.
- Dziękuję za suknię, jest piękna - podziękowałam ojcu, siadając na swoje miejsce. Rozejrzałam się i westchnęłam cicho z lekkim uśmiechem. Nie mogę uwierzyć, że już jadę na ten bal! Tyle czasu na niego czekałam i teraz mój sen się ziścił. Jestem już w powozie, który mnie zawiezie na sal balową. Przymknęłam oczy, wyobrażając sobie to, jak wiruję na parkiecie. I jeszcze sir Tom tam będzie! Na samą myśl o nim, lekko się zarumieniłam i otworzyłam oczy. Nie mogę pozwolić, aby tata zauważył, że coś jest nie tak.
- Cieszę się, że ci się podoba - powiedział i pogonił konie do przodu. Ruszyliśmy w stronę ogromnej rezydencji, której nigdy nie widziałam, ale słyszałam jak wygląda z ust moich służących. Były tam wraz z moją matką i zawsze się zachwycały wyglądem wnętrz.
    Po niedługim czasie, który i tak ciągnął się w nieskończoność dla mnie, dotarliśmy na miejsce. Zaczęłam oglądać pałac z kamieni, który został w niektórych miejscach otoczony przez dziki bluszcz. Jednak to tylko dodawało mu uroku i pasowało do zadbanego, zielonego ogrodu. Zauważyłam kobiety przechadzające się po podwórzu przed rezydencją. Rozmawiały ze sobą lub towarzyszącymi im mężczyznami, zasłaniając się parasolkami przed zdradliwym słońcem. Miały najróżniejsze suknie w oryginalne wzory. Każda próbowała się wyróżniać w tłumie,a zwłaszcza te, które szukały sobie męża. Ja też muszę się już nad tym zacząć zastanawiać, ale matka pewnie i tak ma już plany dotyczące mojego zamążpójścia.
    Uśmiechnęłam się, widząc tych wszystkich ludzi. Wyglądają tak beztrosko. Jednak moją uwagę przyciągnęła jedna osoba. Stał koło drzewa, otoczony młodymi kobietami, które z nim rozmawiały. Wiedziałam, że każda próbuje zwrócić na siebie uwagę sir Johna. Młody mężczyzna około trzydziestki i przystojny, o dobrej pozycji społecznej. Odziedziczył po ojcu interes, gdy ten zmarł na jakąś dziwną chorobę, która zaatakowała go podczas pobytu w Afryce. Kiedyś też na niego patrzyłam jak na kandydata na przyszłego męża.
    Zeszłam z powozu, którym tutaj dotarliśmy. Dygnęłam, gdy tylko zobaczyłam zbliżającego się hrabię Gerarda Smitha. Uśmiechnął się lekko i przedstawił, kiedy składał delikatny pocałunek na grzbiecie mojej dłoni.
- Masz przepiękną córkę, sir - powiedział, skanując mnie swoim spojrzeniem. Poczułam na policzkach zdradzieckie ciepło, które było na miejscu. Powinnam się rumienić, bo to oznacza, że jestem dobra na kandydatkę na żonę.
- Wiem o tym, hrabio - odpowiedział mój ojciec i spojrzał się na mnie. Matka też stała zadowolona obok. Zawsze cieszyły ją uwagi na mój temat, bo wtedy mogła ukryć wszystkie moje niedoskonałości. Nie było w takich chwilach widać, że jestem nerwowa i potrafię powiedzieć bez ogródek, co myślę. Nie wypada mieć takich córek, a ja niestety taka jestem.
- Pójdę, ojcze, przywitać się z moimi znajomymi - powiedziałam, delikatnie dotykając ramienia mężczyzny. Uśmiechnął się do mnie i skinął głową, a ja poszłam w jedynie sobie znanym kierunku. W sumie, to nawet sama nie wiedziałam, gdzie pójdę, po tym jak dojdę do głównej sali. Mam nadzieję, że tam dotrę, bo stamtąd wychodzą ludzie.
     Weszłam przez drzwi, splatając ze sobą palce. Przygryzłam dolną wargę, patrząc się na girlandy kwiatów wiszące na poręczach schodów. Wszędzie królowały herbaciane róże. Wyglądały cudownie, a służące naprawdę się spisały. Musiały poświęcić wiele czasu w kwiaciarniach, a potem w holu przypinając dekoracje. Są wytrwałe, jestem tego pewna i do tego jeszcze takie dokładne! Nie dziwię się, że bale u hrabiego są tak sławne. Dla samego wystroju można tutaj przyjechać i niczego nie żałować.
    Dotknęłam opuszkami palców kamiennego geparda, siedzącego na podwyższeniu. Patrzył się dumnie i z wyższością na gości. Nie jest w żaden sposób udekorowany, nie licząc rozrzuconych u jego łap kwiatów. Tak mało zrobione, a tyle daje w ostatecznym efekcie. Cudowne!
- Elizabeth? - odwróciłam się prędko w stronę znajomego głosu. Uśmiechnęłam się szczerze, widząc Rachel, moją kuzynkę. Nie spodziewałam się jej przyjazdu w te okolice, a już zwłaszcza jej obecności na balu! Jednak ona do tej pory potrafi mnie zaskoczyć.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic