poniedziałek, 8 maja 2017

Rozdział 6

     Do domu zostałam zabrana tego samego dnia. Z sir Tomem już nie zdołałam zostać ani na chwilę sama, bo cały czas czuwali przy mnie rodzice. Nie chcieli mnie już opuszczać. Wiedziałam, że mają wyrzuty sumienia spowodowane moim wypadkiem. Jednak to w żadnym stopniu nie była ich wina. Kochają mnie i ja ich tak samo, ale nie ochronią wszystkich, których kochają, przed złem całego świata. Było to niemożliwe, ale dla nich w tym momencie to nieistotne. 
- Sir Tom chce cię odwiedzić. Czujesz się na siłach? - zapytała się matka, wchodząc do mojej alkowy. Skinęłam głową delikatnie. Już nie widziałam go od ponad tygodnia, a miałam do zadania bardzo dużo pytań, na które tylko on mógłby mi odpowiedzieć. A teraz, jakby nic się nie stało, przychodzi do mojego domu. - W takim razie zaraz do ciebie przyjdzie. Jak się czujesz?
- Dobrze, dziękuję - odpowiedziałam cicho. Już bardzo dobrze się czułam od kilku dni, lecz na to nikt nie zwracał uwagi. Musiałam leżeć w łóżku, bo matka bała się, że dostanę kataru, lub Boże uchowaj, grypy lub zapalenia płuc. Nikt nie byłby mnie wtedy w stanie wyleczyć. To były choroby śmiertelne, na które można było zachorować wszędzie, specjalnie się o nie nie prosząc. - Czy mogłabym się przebrać w dzienne ubrania? Nie wypada przyjmować gości w stroju nocnym.
- Zaraz Nally przyjdzie i ci pomoże - powiedziała i uśmiechnęła się w moją stronę smutno. Odpowiedziałam jej podobnym uśmiechem. Wyszła, zamykając za sobą dokładnie drzwi, chociaż po chwili znów zostały otworzone. Weszła przez nie moja niania z moją ulubioną sukienką dzienną. Widziałam, jak w jej oczach szaleją iskierki szczęścia, lecz jeszcze nie wiedziałam z jakiego to powodu. 
- No to wstajemy, moja panno. Cieszę się, że jesteś zdrowa - powiedziała wesoło i położyła suknię w nogach łóżka. Wstałam i poszłam w jej stronę, aby mocno ją uściskać. Nie pozwalano jej do mnie wchodzić, gdy miałam podejrzenie zachorowania. Także długo jej nie widziałam i tęskniłam. 
     Po odświeżeniu się i przebraniu usiadłam w moim ulubionym fotelu, który stał obok złotej klatki z ptaszkami. W mojej sypialni posprzątała Nally, gdy ja obmywałam twarz i czesałam włosy. Nadal mam zakaz wychodzenia z tego pomieszczenia, więc sir Tom został zaproszony do mojej alkowy. To będzie pierwszy obcy mężczyzna w tym miejscu. W brzuchu czułam dziwne mrowienie na tą myśl. W końcu takiego przywileju doświadczali dopiero narzeczeni i mężowie, a nawet ci pierwsi nie zawsze. 
- Panienko Elizabeth, miło cię znowu widzieć - powiedział cicho, wchodząc powoli do pokoju. Zamknął delikatnie drzwi i usiadł na fotelu naprzeciw mnie. Spojrzał się na mnie uważnie, jakby sprawdzając czy nic mi na pewno nie jest. Ja odwzajemniłam jego uważny wzrok i przyglądałam mu się także. Był przystojniejszy niż zapamiętałam. Zarumieniłam się lekko na tą myśl, co wywołało delikatny uśmiech u mężczyzny. - Jak się panienka czuje? 
- Znudzona - odpowiedziałam, skupiając wzrok na swoich dłoniach. Usłyszałam jego cichy śmiech, który była jak muzyka dla moich uszu. Spojrzałam się na niego spod rzęs, obserwując jego poczynania. Wstał i podszedł do klatki. ruch powietrza spowodował, że do moich nozdrzy dotarł zapach jego perfum. Przymknęłam oczy rozkoszując się nim chociaż przez chwilę. - Dawno nie widziałam cię, sir.
- Nie było mnie w mieście - odpowiedział poważnie, przez co na niego spojrzałam. Po chwili na jego usta wkradł się uśmiech. -Ale już jestem i mnie się tak szybko panienka nie pozbędzie. Chcę panienkę zabrać do teatru.
- Słucham? - wstałam i spojrzałam się na niego z niedowierzaniem. Do teatru? Od dawna chciała tam pojechać, a w swoich dziecięcych marzeniach widziałam obok siebie przystojnego mężczyznę, który będzie zainteresowany tylko mną. Czyżby moje marzenia miały się spełnić?- Czy naprawdę zapraszasz mnie do teatru? 
- Tak, panienko Elizabeth - zadarłam głowę do góry, aby spojrzeć mu prosto w oczy. Uśmiechnęłam się szeroko, na co odpowiedział mi tym samym. Jego wzrok powędrował znów w stronę klatki. - Będzie wystawiany Hamlet... uwielbiam tę sztukę i chciałbym ci pokazać jej piękno. Uważam, że ją bardzo dobrze zrozumiesz. 
- Nie byłam na żadnej sztuce Shakespeare'a... Lecz zawsze chciałam je zobaczyć. Słyszałam, że są piękne, ale także pełne grozy i cierpienia - powiedziałam cicho, wpatrując się w niego. Głos w podświadomości mówił mi, że jest to niegrzeczne, ale w tym momencie mnie to nie interesowało. Jednak po chwili przypomniałam sobie sytuację z balu, kiedy rozmawiał z tą blondwłosą pięknością. Jeśli nie będę się zachowywać tak jak powinnam, to mnie nie wybierze. Cofnęłam się o krok i spuściłam wzrok.
- Zgadzam się z tobą. Czy cię przestraszyłem, panienko? - zapytał się, przyglądając mi się uważnie. Zaprzeczyłam ruchem głowy i zajęłam miejsce odpowiednio daleko od niego. W końcu takie były zasady. Jeśli on będzie chciał się przybliżyć, ja nie mogę się oddalić. Jednak sama nie mogę do niego podejść. - A coś się stało?
- Nic, sir - spojrzałam się na niego, czując, że się rumienię.  - Czy chciałby się pan czegoś napić? Herbaty?
- Nie, dziękuję, już mnie częstowano jak czekałem na panienkę - posłał mi wesoły uśmiech, lecz po chwili znowu powróciła poważna mina. - Powiedz mi, Elizabeth... Skąd miałaś pelerynę, w której cię znalazłem?
- Wybacz, sir - zrobiło mi się wstyd. Nie chciałam się przyznawać, że przed nim uciekałam, ale prawdopodobnie sam się tego domyślił. - Chciałam się przed tobą ukryć, a pewna kobieta mi jej użyczyła.
- Jak wyglądała owa kobieta? - nie zwrócił w ogóle uwagi na to, że przyznałam się do ucieczki przed nim. Interesowała go kobieta, jej wygląd. Może to była jego dawna znajoma, kochanka, miłość? Tyle było opcji, a ja miałam w głowie mętlik. Może należałoby skłamać? Nie, nie wypada tego robić. - Elizabeth.
- Miała długie czarne włosy, zielone oczy i drobny nosek. Była piękna, sir. Drobna i niska, ale cudowna - powiedziałam. Zmarszczył brwi i przez chwilę dumał, zanim się odezwał.
- Źle, że się tutaj pojawiła, panienko. To była prawdopodobnie jedna z moich sióstr - mruknął. Zbliżył się do mnie i złapał moją dłoń. Patrzyłam w jego oczy jak zahipnotyzowana. - Jak jeszcze ją kiedyś spotkasz, to zawołaj moje imię, proszę. Nie chcę, aby stała ci się krzywda.
     Pokiwałam delikatnie głową, nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego. Kiedy zauważyłam, że się pochyla nade mną, zamknęłam oczy i przypomniałam sobie wszystko, czego mnie uczono o dobrym pocałunku. W jakiej pozycji stać, jak się zachowywać... Lecz poczułam jego usta na swoim czole.
- Jeszcze nie teraz, Elise, jeszcze nie teraz...

wtorek, 12 lipca 2016

Rozdział 5

 Nie wszystko jest czarne lub białe. Jest mnóstwo odcieni szarości, których czasem nie dostrzegamy.
 Anastasia Tristis

    Stanęłam w miejscu i oparłam się o ziemny mur, odgradzający mnie od jakiejś kamienicy. Oddychałam ciężko, bo nie byłam przygotowana na bieg i dodatkowo miałam na sobie gorset, który też mnie krępował. Jednak nie miałam za dużo czasu, aby to roztrząsać. Musiałam jak najszybciej znaleźć się w domu, bo tylko tam będę bezpieczna. Jednakże nie mogłam tak wyjść na ulicę, bo to oczywiste, że od razu by mnie rozpoznał. 
    Rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam jakąś niewysoką kobietę, która wysiadała z powozu. Przełknęłam ślinę i spuściłam głowę w pokornym geście. Ruszyłam w jej stronę, aby się zapytać, czy może mogłaby mi w jakiś sposób pomóc. Wiedziałam, że w Londynie to nie było zbytnio spotykane, aby ktoś podchodził i prosił o pomoc. 
- Przepraszam - szepnęłam cicho, a ona stanęła w miejscu. Przez ciemny kaptur, który zasłaniał całą jej twarz, nie mogłam dojrzeć żadnych szczegółów. Wydawało mi się, że patrzę w ciemną czeluść, a nie na czyjąś twarz. Przełknęłam ślinę i spojrzałam się na swoje złączone dłonie, po czym znów podniosłam na nią wzrok. - Potrzebuję pomocy. Goni mnie pewien człowiek i muszę się dostać do domu... Nie jest to daleko, ale boję się, że mnie rozpozna. 
- Nie martw się - powiedziała nagle, przerywając moją wypowiedź. Położyła mi swoją drobną dłoń na ramieniu. Miała założone czarne, skórkowe rękawiczki. Po chwili zdjęła z siebie ciemną pelerynę ze srebrną spinką pod szyją. Podała mi ją, a ja w końcu zobaczyłam przepiękną twarz otoczoną czarnymi jak skrzydła kruka długimi włosami. Kobieta była blada, ale delikatne rysy były jakby anielskie, a zielone oczy okalane ciemnymi gęstymi rzęsami przyciągały uwagę. Jej spokojne, miłe spojrzenie, automatycznie mnie uspokoiło. Mały nosek był lekko zadarty do góry, a pełne usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. - Musisz być spokojna i nie możesz na siebie zwracać uwagi. Załóż kaptur i naciągnij go jak najmocniej na głowę, aby nikt nie zobaczył twojej twarzy. Zachowuj się normalnie, to żaden człowiek nie zwróci na ciebie większej uwagi niż zwykle. Zawsze znajdzie się ktoś taki jak ja i ci... pomoże.  
- Jestem ci winna przysługę - szepnęłam, a usta nieznajomej brunetki wygięły się w lekkim uśmiechu, ukazując białe jak śnieg zęby. Pokiwała delikatnie głową.
- Tak, będziesz mi winna przysługę, ale spłacisz ją w odpowiednim czasie. Teraz zmykaj do domy, dziecko - powiedziała i odwróciła się do mnie tyłem, po czym ruszyła w stronę kamienicy. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o co jej chodziło z dzieckiem. Nie mogła być wiele ode mnie starsza, ale nie mogłam się teraz tym zamartwiać. Musiałam wrócić do domu i to jak najszybciej. 
   Naciągnęłam na głowę kaptur otrzymanej przed chwilą peleryny, która była na mnie w sam raz. A wydawało mi się, że kobieta, która mi ją dała, była nieco niższa. Potrząsnęłam głową, aby odgonić niepotrzebne myśli. Teraz musiałam się skupić tylko na tym, aby dotrzeć do domu. Minęłam tyle tych alejek uciekając, że jeszcze bardziej się oddaliłam od miejsca, w które miałam się udać. 
- Pomocy! - usłyszałam krzyk jakiejś kobiety za rogiem. Naciągnęłam mocniej kaptur na głowę, zastanawiając się, czy jej nie pomóc. Ale doskonale wiedziałam, że i ja mogę za coś takiego zapłacić najwyższą cenę: życie. Jednak gdy jej nie pomogę, wyrzuty sumienia będą mnie nękać do końca mych dni. Co więc mam zrobić? 
    Mogłam umrzeć tylko raz. Wzięłam głęboki wdech i skręciłam w odpowiednią uliczkę, czego od razu pożałowałam. Zasłoniłam usta ręką, widząc pochylającą się postać mężczyzny nad ciałem kobiety. Trzymał ją lekko w górze, a ona ledwo oddychała. Próbowała go odepchnąć, ale nie wyglądała na taką, która miałaby dużo siły. 
- Zostaw ją! - krzyknęłam w nagłym przypływie odwagi. Zauważyłam jak odwraca głowę w moją stronę, a mi zabrakło powietrza. Widziałam tylko ciemne włosy i te zielone oczy, które miałam wrażenie, że należą do Toma. Jednak nie to zmroziło mnie najbardziej, tylko krew wokół ust i wysunięte kły, które raniły dolną wargę. Cofnęłam się dwa kroki do tyłu powoli, ale po chwili rzuciłam się biegiem. 
    Nawet nie pomyślałam o tym, aby krzyknąć. Miałam wrażenie, że czuję oddech mordercy na swoim karku, ale w ogóle nie słyszałam jego kroków. Oddech zaczął mi jeszcze bardziej szaleć, ale nie mogłam sobie pozwolić na  chwilę przerwy. Musiałam uciec i to jak najszybciej. Jednak nagle poczułam zimny dotyk na nadgarstku. Pisnęłam i przyśpieszyłam, biegnąc w tych niewygodnych trzewikach. 
- Nie zbliżaj się do mnie! Ratunku! - krzyknęłam, ale wiedziałam, że jest już za późno. Poczułam tylko zimną dłoń zaciskającą się na moim nadgarstku.Szarpnęłam się kilka razy, ale ktoś jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągnął. Jednak potknęłam się i uderzyłam głową  w ścianę. A potem była tylko ciemność. 

* * *

     Obudziłam się z dużym bólem głowy, opatulona w puchatą kołdrę o przyjemnym zapachu. Jęknęłam cicho i próbowałam otworzyć oczy, ale światło strasznie mnie raziło. Podniosłam rękę i przyłożyłam ją do czoła, na którym poczułam chłodną, wilgotną szmatkę. Ktoś mi położył kompres i pewnie to była Nally. Tylko, kto mnie znalazł wtedy na ulicy? 
- Jak się czujesz? - usłyszałam pytanie, które, o dziwo!, było zadane męskim tonem. Rozpoznałam go i od razu się spięłam. To był Tom Hevenly, którego widziałam jak wysysał życie z jakiejś kobiety. Poruszyłam się niespokojnie, ale poczułam delikatny dotyk na ramieniu. - Masz szczęście, że wczoraj ci towarzyszyłem. Właśnie przed tym próbowałem cię chronić. W mieście są bestie, które zabijają przez rozszarpywanie swoich ofiar i wysysanie krwi. 
- Ty tam byłeś - szepnęłam i w końcu otworzyłam oczy. Dopiero teraz zauważyłam, że był już ranek, a ja nie znajdowałam się  w swoim pokoju, tylko w jakiejś alkowie, która pewnie należała do sir Toma. Trzymał swoją dłoń na moim odkrytym ramieniu i patrzył się na mnie z troską. - Ty ją zabiłeś. 
- To nie byłem ja... Zgadzam się z tobą, ten martwiec był bardzo do mnie podobny, ale to nie byłem ja - mruknął z lekką nutką smutku. Poczułam drobne wyrzuty sumienia, że oskarżyłam go o morderstwo, jednak jego wcześniejsze zachowanie nie było normalne. 
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o nich wcześniej? Ludzie muszą o nich wiedzieć! - cicho krzyknęłam i się podniosłam, ale na szczęście Tom położył dłonie na moich łopatkach w odpowiedniej chwili, lekko mnie obejmując. Pomógł mi się z powrotem położyć na miękkich poduszkach, za co posłałam mu wdzięcne spojrzenie. 
- A sądzisz, że byś mi uwierzyła? Że potwory z baśni istnieją? Ludzie zaczęli by panikować, widzieć ich wszędzie i zaczęliby zabijać siebie nawzajem. Jestem za stary, aby nabrać po raz kolejny na coś takiego - powiedział, a ja spojrzałam się na niego zszokowana. On za stary? Ile ma lat? 
- Nie wiem... Jak to za stary? Masz podobno trzydzieści lat? - zadawałam mu pytania, oczekując niemal natychmiastowej odpowiedzi. Jednak on tylko się uśmiechnął i wstał. Pocałował mnie w czoło w momencie, kiedy drzwi się otworzyły i wpadli moi rodzice. Sir Tom podniósł głowę i odszedł kawałek, robiąc im miejsce. Kiwnął mi głową i wyszedł, jednak w jego spojrzeniu wyczytałam ostrzeżenie. Miałam nikomu nie mówić o tym, co tutaj usłyszałam.

poniedziałek, 30 maja 2016

Rozdział 4

"Przed śmiercią nie można uciec. Można tylko ją spowolnić." 
Anastasia Tristis
      
    Ułożyłam odpowiednio ręce, aby zatańczyć z Jamesem walca. Spojrzałam mu się w oczy z lekkim uśmiechem. Musiałam się odpowiednio zachowywać na takich imprezach, aby oczyścić swoje imię. Może wtedy rzeczywiście ktoś inaczej na mnie spojrzy niż na dziwoląga? To byłoby wspaniałe, ale czy możliwe do zrealizowania? 
- Chyba jeszcze nigdy  ze sobą nie tańczyliśmy, prawda Elizabeth? - zapytał się James, lekko unosząc kąciki ust. Pokiwałam głową, lekko się rumieniąc. Dobrze, że w domu uczą jak się rumienić na zawołanie. Przynajmniej teraz nie miałam z tym żadnego problemu.
- Masz rację, James - odpowiedziałam cicho. Zrobiliśmy obrót i kątem oka zauważyłam sir Toma, który rozmawiał z jakąś przepiękną kobietą. Miała długie blond włosy, wręcz w niektórych miejscach wyglądały jak białe. Delikatna zielona suknia opinała jej smukłe ciało. Stałą wyprostowana i patrzyła się surowo na mężczyznę. Przyglądałam im się nad ramieniem Jamesa, który nic nie zauważył. Dopiero po chwili zobaczyłam jej twarz i mogłam stwierdzić kilka podobieństw do bruneta. Może to jest jedna z jego trzech sióstr, o których kiedyś mi wspominał?
    Westchnęłam cicho i dygnęłam lekko przed Jamesem, gdy zakończyliśmy nasz krótki taniec. Każde z nas odeszło w swoją stronę. Ruszyłam w kierunku drzwi, aby wyjść na dwór i zaczerpnąć świeżego powietrza. Czułam na sobie spojrzenie tych jasnozielonych oczu, ale nie odwróciłam się. Nie mogę mu pokazać, że w jakiś pokręcony sposób ma nade mną jakąś władzę. Zostawił mnie samą nawet nie uprzedzając o swoim odejściu! Takich rzeczy po prostu się nie robi. Nie sądziłam, że kiedyś tak pomyślę czy powiem, ale tego zabrania etykieta! 
- Elizabeth! - odwróciłam się, słysząc głos mojej matki. Patrzyłam się na nią spokojnie, gdy do mnie podchodziła. Odgarnęła kosmyki włosów, które wysunęły się z jej koka i zgromiła mnie spojrzeniem. - Dlaczego ty na to pozwalasz? Powinnaś stać przy sir Tomie cały czas i pilnować, aby żadna kobieta nie sprzątnęła ci go sprzed nosa!
    Spojrzałam się w jego stronę i zauważyłam, że mnie obserwuje, lekko się uśmiechając z rozbawieniem. Zachowywał się tak, jakby wszytko słyszał, co moja matka mi przed chwilą powiedziała. Prychnęłam cicho pod nosem i spojrzałam się na moją matkę. 
- Nie tylko on jest na świecie. Tańczyłam przed chwilą z Jamesem, on też jest warty uwagi - powiedziałam cicho i z pewnością w głosie. 
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz - mruknęła nieprzekonana. - Ojciec odwiezie cię do domu, bo potem jedziemy jeszcze zamówić mszę dla Edwarda. 
- A ojciec nie chce od razu tam pojechać? Będę wam tylko wadzić po drodze - doskonale wiedziałam, że rodzice chcieliby to załatwić jak najszybciej. - Mogę wrócić sama. Nie jest to tak daleko.
- No dobrze, ale od razu idź do domu i nigdzie nie zbaczaj - pogłaskała mnie po policzku i odsunęła się kawałek. - Do zobaczenia, Elizabeth.
    Kiwnęłam jej głową i ruszyłam w stronę wyjścia. Doskonale wiedziałam, że się o mnie martwiła, w końcu miała już syna, który został zamordowany na ulicy. Jednak postaram się dotrzeć w jednym kawałku do domu. Nie mogę jej zawieść.
    Wyszłam na świeże powietrze i zaczęłam iść w kierunku bramy. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale zbytnio się nie rozglądałam. Wiem, że czasami bywam przewrażliwiona, gdy wracam sama, jednak nie mogę pozwolić na to, aby wspomnienia i strach przysłoniły mi zdrowy rozsądek. Spuściłam głowę i zaczęłam iść dopóki, dopóty nie poczułam chłodnego uścisku na nadgarstku. Odwróciłam się gwałtownie w stronę osoby, który mnie dogoniła i po chwili zacisnęłam usta w wąską kreskę.
- Słucham, sir? - zmierzyłam spojrzeniem wysokiego bruneta, który stał przede mną. Uśmiechnął się lodowato, co mnie lekko zdziwiło, lecz nie dałam po sobie tego poznać. Zwróciłam uwagę na to, że mnie cały czas trzymał w żelaznym uścisku.
- Nie jest bezpiecznie chodzić samemu o tej porze - powiedział chłodno i wyciągnął w moją stronę swoje ramię, tym samym mnie puszczając. Nie ruszyłam się z miejsca, patrząc się na niego zaskoczona. Na pewno nie będzie się do mnie odzywał takim tonem! Nie pozwolę sobie na to, a jeszcze druga rzecz, że powinien mnie przeprosić za swoje odejście bez słowa!
- Skąd mam wiedzieć, że pan tego zagrożenia dla mojego życia nie stwarza? - parsknęłam w odpowiedzi i ruszyłam przed siebie, zostawiając go samego. Nikt nie będzie mnie szanował, jeśli ja sama nie będę miała szacunku dla siebie. Westchnął cicho, co usłyszałam, a po chwili poczułam rękę, która objęła mnie w talii. Jeszcze nie wyszliśmy z terenu posesji... Zaczną się plotki, bo tak nawet małżeństwa nie wszystkie chodzą! - Co ty sobie wyobrażasz?!
- Jeśli nie chcesz się znaleźć w jeszcze gorszej sytuacji, to radzę ci, żebyś pozwoliła się odprowadzić pod dom i byś była grzeczna - syknął cicho, ciągnąc mnie za sobą. Miałam dwa wyjścia: posłuchać go lub zacząć wołać o pomoc. Co się stało z tym tajemniczym, spokojnym i kulturalnym mężczyzną, którego poznałam? Jednak patrząc na to, że byłoby to słowo przeciwko słowu... Wybrałam pierwszą opcję i zaczęłam iść przed siebie u jego boku. Z jednej strony podoba mi się ta jego stanowczość, ale nie wiem czemu. Nie mogę pozwolić mu na to, aby mnie tak traktował. - I widzisz? Nie było to takie trudne, Elizabeth.
- Czego ty ode mnie chcesz? - syknęłam, pozwalając mu się cały czas prowadzić w stronę mojego domu. Westchnął cicho pod nosem, po czym uśmiechnął się do mnie krzywo. Jaki dżentelmen się tak zachowuje w stosunku do kobiety? Zacisnęłam usta w wąską linię, czując jak zaciska palce na mojej talii.
- Już nie ma sir Tom? Nie pamiętam, abym ci pozwolił się tak do mnie odzywać - zganił mnie, a ja przymknęłam na chwilę oczy. Jak on w ogóle może się tak w stosunku do mnie zachowywać?
- Nie pamiętam, abym ja tobie pozwoliła siebie dotykać! - warknęłam, próbując się wyrwać z jego uścisku, ale nie mogłam nic poradzić na jego sztywną rękę. To tak, jakbym siłowała się ze ścianą! Czy on gdzieś nałykał się jakiś leków na wzmocnienie czy coś w ten deseń?
    Odwrócił mnie gwałtownie w swoją stronę tak, abym stała z nim twarzą w twarz. Trzymał mnie mocno za ramiona, zaciskając palce wokół nich. Oddychał głęboko, jakby próbował się uspokoić. Nie patrzył mi się w oczy, bo lekko opuścił głowę w dół. Usłyszałam jak zaczął coś szeptać w innym języku, ale nie wiedziałam w jakim.
- Nie mogłem cię puścić samej do domu, bo w tym mieście zawitało coś złego. Już zabito jedną kobietę, która stała sama na ulicy - powiedział cicho, ściskając mnie trochę mocniej. Balansował gdzieś pomiędzy bólem, a zwykłym uściskiem. - Nazwali go Kuba Rozpruwacz i jutro pewnie się ukażą na ten temat artykuły. Dlatego nie mogłem pozwolić, abyś wracała sama.
- Dlaczego mam ci uwierzyć? - szepnęłam cicho, unikając jego przeszywającego wzroku. Zauważyłam tylko jak zacisnął lekko szczękę. Wiedziałam, że pewnie tym pytaniem go uraziłam, ale czy miałam inne wyjście? Tylko on o nim słyszał, więc może to on był tym całym Kubą...? Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy, ale oprócz tego próbowałam nic po sobie nie pokazać. W końcu zabójców najbardziej podnieca strach ofiary.
- A dlaczego masz tego nie zrobić? - odezwał się spokojnie, za spokojnie. Spojrzałam się na niego i zauważyłam lekko złotawą poświatę w jego zielonych tęczówkach. Jednak gra świateł jest wszędzie.
Widziałam w nich także wściekłość, którą prawdopodobnie próbował zatuszować obojętnym wyrazem twarzy. - Czy masz inne wyjście niż mi zaufać, Elizabeth Greenhorn? Mógłby zrobić teraz z tobą wszystko,  co bym tylko chciał, a ty nie mogłabyś mi w tym przeszkodzić.
   Przestraszyły mnie jego słowa, a w umyśle pojawiło się tylko jedno słowo: uciekaj. Niewiele się zastanawiając kopnęłam stojącego przede mną mężczyznę w piszczel, a on syknął z bólu. Cofnął się kawałek, puszczając mnie, co wykorzystałam na ucieczkę. Zaczęłam biec najróżniejszymi alejkami, aby tylko go zgubić. W końcu to on jest przyjezdny, a ja? Mieszkam w tych okolicach od urodzenia, więc znam je jak własną kieszeń.

niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 3

"Człowiek jest istotą niedoskonałą. Każdy o tym słyszał, ale nie każdy to rozumie."
Anastasia Tristis


    Podeszłam szybko do pięknej, jasnowłosej dziewczyny z zamiarem jej uściskania. Zaśmiałyśmy się razem w tym samym momencie. Tak dawno się nie widziałyśmy... Tęskniłam za nią, bo byłyśmy bardzo blisko. 
- Rachel, co ty tu robisz? - zapytałam się z szerokim uśmiechem. Zarumieniła się lekko, unikając mojego wzroku. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o co chodzi. Zawsze tak robiła, gdy tylko uważała, że nie powinna czegoś mówić w miejscu publicznym. 
- Moja matka chce, abym w końcu zaczęła się oglądać za przyszłym mężem. Wiem, to jet głupie, ale sama wiesz, że nasi rodzice są strasznie staroświeccy - powiedziała cicho i jeszcze bardziej się zarumieniła. Chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam na dwór, gdzie najpewniej będziemy mogły spokojniej porozmawiać. Rozejrzała się wokół siebie i westchnęła z zachwytem. Nie zdziwiła mnie wcale jej reakcja. 
- Masz już kogoś na oku? - zadałam jej kolejne pytanie i gdy znów się na mnie spojrzała. Wzruszyła ramionami, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. Delikatnie ścisnęłam jej rękę, a ona zaczęła się śmiać. Zawsze miała dziwne wahania nastroju i przestało mnie to przerażać. Na początku jedynie miałam problem z przyzwyczajeniem się do tego, ale teraz? Już nie ma żadnych problemów.
- Myślałam nad kilkoma panami, ale żaden z nich jak go widziałam mnie zbytnio nie zachwycił. Chyba moja pamięć jest omylna - uśmiechnęłam się do niej, a ona odwzajemniła mój gest. Po chwili westchnęła pod nosem.
- A widziałaś może Johna? Wyprzystojniał od twojej ostatniej wizyty tutaj - powiedziałam i pociągnęłam ją w stronę ogrodu. Pamiętam, że nigdy na niego nie zwracała uwagi, błądząc często po ulicach miasta z głową w chmurach. Jednak teraz to się zmieni. Jest dobra i nadaje się na typową angielską żonę, ale nikt nie będzie się przy niej nudził przez jej nagłe zmiany nastroju.
- Tego dupka, którego nigdy nie lubiłaś, bo cię ignorował? Pamiętam, że go sobie zaklepałaś przede mną, a teraz chcesz mi go oddać? - przewróciłam oczami, wiedząc że się ze mnie śmieje. Jednak gdy dotarłyśmy na miejsce, nie mogła uwierzyć, że to on. Zrobiła wielki oczy, ale po chwili się opanowała i zmierzyła chłodnym spojrzeniem swoją konkurencję. - Życz mi powodzenia, wrócę do ciebie za kilka chwil, gdy tylko mój przyszły mąż dowie się, że będzie moim mężem.
- Czekam i powodzenia - uśmiechnęłam się do niej ciepło i patrzyłam jak idzie w stronę sir Johna. Byłby dla niej idealny. Nie potrafię tego wyjaśnić, bo może gdyby nie była moją kuzynką, nie powiedziałabym tak. Jednak chcę dla niej jak najlepiej i mam nadzieję, że John się nią zainteresuje.
    Stałam i patrzyłam jak dziewczyna zaczyna się kręcić tuż obok mężczyzny, zupełnie nie zwracając na niego uwagi. Jednak, gdy zauważyła, że ten odchodzi do swoich znajomych, niby przypadkiem na niego wpadła. Złapał ją, ale ona prawie od razu się od niego odsunęła, udając zimną i niezależną. Przeprosiła go i chciała odejść, ale powstrzymał ją. Zaczęli rozmowę, a ja za sobą usłyszałam głośne westchnięcie.
- Ile wy macie sposobów, aby usidlić mężczyznę? - odwróciłam się, słysząc znajomy głos. Spojrzałam się na sir Toma zdziwiona. Uśmiechnął się do mnie łobuzersko, czekając na odpowiedź.
- Nie wiem, sir - odpowiedziałam, a kąciki moich ust powędrowały do góry. W jego oczach zauważyłam iskierki rozbawienia. - A po co panu to wiedzieć?
- Ciekawy jestem, który zastosowała pani na mnie, panienko Elizabeth - zarumieniłam się, słysząc te słowa, ale uniosłam głowę wyżej.
- A czuje się pan usidlony? - spojrzałam się na niego z zaciekawieniem. Pokiwał z zastanowieniem głową, stukając palcami o srebrną głowę lwa, którą miał na czubku laski. Obserwowałam go i jednocześnie czekałam z niecierpliwością.
- Czasami tak. Nie mogę przestać o pani myśleć, Elizabeth - powiedział po chwili, która wydawała mi się wiecznością. Jednak nie narzekałam, bo mogłam podziwiać jego urodę, a teraz? Nie mam najmniejszego powodu, aby się w niego wpatrywać. Odwróciłam wzrok lekko speszona swoimi myślami i jego śmiałością. Nie sądziłam, że odważy się na takie wyznanie, ale co ja o nim wiem? Prawie nic.
- Mam zacząć się obawiać? - zapytałam się cicho, ale pewnie. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, wiedząc, że weźmie to za żart. Jednak się pomyliłam, bo odpowiedział mi z całkiem poważną miną, której się nie spodziewałam w takiej sytuacji.
- Biorąc pod uwagę, że to ja, to powinna pani zacząć się obawiać - powiedział, a ja czekałam przez chwilę na wybuch śmiechu lub jakikolwiek objaw dobrego humor. Nie doczekałam się, co mnie lekko zmartwiło.
    Spojrzałam się w miejsce, gdzie powinna stać Rachel, ale jej tam ni było. Zmarszczyłam brwi i przechyliłam lekko głowę, rozglądając się za zaginioną dziewczyną. Jednak nigdzie nie mogłam jej dostrzec. dopiero po chwili spostrzegłam, że stoi wraz z Johnem przy jednej z kolumn. Odetchnęłam cicho z ulgą. Dobrze, że sobie radzi.
- Sir, nie ma pan osoby towarzyszącej? - zapytałam się, jednak nie usłyszałam odpowiedzi. Zerknęłam w bok, ale nie zauważyłam tego tajemniczego mężczyzny. Nie usłyszałam jak odchodził, a kultura wymaga tego, aby się pożegnać albo przynajmniej poinformować swojego rozmówcę o wyjściu, w tym akurat przypadku o odejściu.
    Prychnęłam wściekle, ale musiałam przyznać, że ten mężczyzna mnie coraz bardziej intryguje. Nie zachowuje się jak każdy inny na jego miejscu. Zwykła rozmowa z nim, chwila jego uwagi poświęcona tylko mi przyprawia mnie o dziwne uczucie. Jestem szczęśliwa i oczekuję kolejnych spotkań. Jak on to robi?
     Ruszyłam w stronę wejścia do pałacu. Z tego, co wiem, wielu panów kryje się właśnie tam, czekając na finały imprezy. Rozmawiają o interesach, domach i kobietach. I nie tylko Tom żyje na tej planecie, więc czemu nie poszukać innego kandydata na męża? W końcu, on na pewno nie zostanie sam z takim majątkiem i urodą. Każda chciałaby takiego męża a ja nie chcę z nikim walczyć. Chociaż to byłoby bardzo naturalne, ale wiem, że nie mam z innymi kobietami szans. One są w stanie bardzo dużo poświęcić, a ja nie. Są w stanie oddać wszystko, ale ja choć trochę się szanuję i nie pozwolę na to, aby mówiono o mnie jak o ladacznicy. Nie jestem nią i nie będę.
    Wiem, co ludzie o mnie myślą. Dziwadło, dziewczynka, która nie potrafi się pozbierać po śmierci brata. Jednak także wiem o tym, że są takie osoby, które to intryguje. I takie, które są na tyle zdesperowane, że nawet mną się zainteresują. Może nie jestem brzydka, ale mój charakter wszystko psuje. Muszę się kiedyś nauczyć trzymać język za zębami i od dzisiaj będę próbować.
- Sir James, jak miło mi pana widzieć - powiedziałam, widząc w miarę znajomą twarz. Kojarzyłam go z kościoła, zawsze siedział w ławce przed moją rodziną.
- Elizabeth, nie spodziewałem się ciebie tutaj - wstał w fotela, na którym siedział i pocałował mnie w grzbiet mojej dłoni. Nigdy nie był strasznie wysoki, tylko przeciętny. Miał może z metr siedemdziesiąt, ale ne więcej. Czy przystojny? Nie najgorszy. Brązowe kosmyki, lekko wpadające do piwnych oczu, szczupły, ale niewysportowany. Dłonie niezadbane, szorstkie w dotyku. Blady, ale niechorobliwie. Za to bogaty i z dobrego domu, przez co większość dziewcząt zwraca na niego uwagę. Świat jest dziwny.
- Ja siebie też się tu nie spodziewałam - rozejrzałam się dookoła. - Ale jest tu tak pięknie, że musiałam przyjechać.
- Nie dziwię ci się. Sam jestem zachwycony tym wnętrzem. Ktoś musiał mieć ogromną wyobraźnię, aby coś takiego stworzyć - pokiwałam głową, aby kontynuował. Uśmiechnął się delikatnie. - Jest też tu wspaniała orkiestra. Byłaś w sali balowej?
- Jeszcze nie - odpowiedziałam szczerze i złapałam jego wyciągnięte ramię. Zaczął mnie prowadzić w kierunku kolejnych ogromnych drzwi, które myślałam wcześniej, że są drugim wyjściem do ogrodu. A jednak się pomyliłam.
     Sala balowa wyglądała podobnie do tej, w której byliśmy przed chwilą. Tylko, że tutaj rozbrzmiewały takty powolnego walca. tego mi właśnie brakowało, ale nie narzekałam. Jednak teraz czuję się w pełni usatysfakcjonowana.
- Zatańczysz? - zapytał się James, a ja pokiwałam delikatnie głową. Uwielbiam tańce i różnego tego typu zabawy. Wtedy czuję się w swoim żywiole.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 2

 "Lubię ludzi bezpośrednich. Na nich jako jedynych można liczyć, bo powiedzą czy coś zrobią czy może jednak nie. Nie ma przy tym żadnych sztucznych problemów."
Anastasia Tristis


      Uderzyłam delikatnie czubkiem palca w jeden z pozłacanych, delikatnych drucików, z których składa się średniej wielkości klatka dla moich ptaszków. Jeden z nich jest jasnozielony, a drugi niebieskawy. Są małe, ale piękne. Gdy tylko na nie patrzę, poprawia mi się humor.
- Panienko Elizabeth! Trzeba się szykować! - zawołała Nally, wchodząc do mnie do pokoju. Odwróciłam się w jej stronę, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
- Na co mamy się szykować? - zapytałam się, wiedząc, że zaraz otrzymam odpowiedź. Poprawiła zabłąkane pasmo włosów i położyła dłonie na biodrach. Z groźną miną się do mnie zbliżyła.
- Jest bal u hrabiego Gerarda Smitha. Nie powiesz mi chyba, że zapomniałaś o balu, na który czekałaś przez ostatnie pół roku? - rzeczywiście. Nie mogłam się doczekać tej uroczystości, bo z tego, co wiem, to ten hrabia wyprawia przepiękne bale. A ja wcześniej nie mogłam wybrać się na nie, bo była za młoda. Teraz, jak mam siedemnaście lat, to jestem zapraszana.
- Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziałam szybko i przygryzłam wargę. Tylko, że zapomniałam o stroju, a jak bal jest dzisiaj... Będę musiała założyć jedną ze starych sukienek... - Tylko jest jedne problem. Nie mam dobrego stroju na tę okazję.
- O to, panienko, to ty już się martwić nie musisz. Widzę, że teraz ci tylko amory w głowie, a nie jakieś bale. Jednak pewnie zaraz poprawi ci się humor, jak usłyszysz, że sir Tom tez będzie obecny - zaświergotała i wyszła z pokoju. Westchnęłam, zdając sobie sprawę, że moja mama już rozpowiedziała wszystkim, że sir Tom jest 'zajęty' przeze mnie. Gdybym teraz poszła i zapytała się jej, jaki kolor kwiatów będzie na moim weselu, odpowiedziałaby mi, niedyskretnie sugerując, kogo by chciała jako swojego zięcia. Po śmierci mojego brata, mama zaczęła być strasznie nadopiekuńcza, ale nie mam jej tego za złe. Nie załamała się, z czego nadal się cieszę.
      Nally wróciła do mnie po dłuższej chwili z wielkim pudełkiem w rękach. Położyła je na łóżku i zsunęła wieko na bok, aby wyjąc jego zawartość. W jej rękach pojawił się materiał o kolorze zimnego błękitu. Podeszłam szybko do mojej pokojówki i dotknęłam chłodnej satyny. Uśmiechnęłam się szeroko, czując pod opuszkami palców gładkość i delikatność spódnicy.
- Od kogo ją przyniosłaś? Matka ci ją dała? - zapytałam się cicho, nie mogąc wyjść z podziwu. Oglądałam delikatną i jednocześnie pełną surowości suknię, którą kobieta trzyma w rękach.
- Została mi dana przez twojego ojca, który czeka na panienkę na dole. Także musimy się pośpieszyć z przygotowaniami, jeśli nie chcesz panienko iść tam na piechotę - zaśmiała się wesoło kobieta, kładąc delikatnie ubranie na łóżku. Pomogła mi zdjąć wszystkie niepotrzebne halki i dodatki. Po chwili stałam już w jednej z najpiękniejszych sukni, jakie w życiu widziałam. Okręciłam się wokół własnej osi ze śmiechem.
- Jest cudowna - powiedziałam głośno i obejrzałam się w lustrze. Leżała na mnie idealnie. Miała okrągły dekolt, który pozwalał na założenie biżuterii, a nie w każdej sukni była taka możliwość.
    Założyłam buty, które w miarę możliwości pasowały najbardziej spośród całej kolekcji do mojej kreacji i zeszłam na dół. Spojrzałam się na swojego ojca, który uśmiechnął się zadowolony. Chwyciłam go za wyciągnięte ramię i ruszyliśmy razem w stronę małego powozu.
- Dziękuję za suknię, jest piękna - podziękowałam ojcu, siadając na swoje miejsce. Rozejrzałam się i westchnęłam cicho z lekkim uśmiechem. Nie mogę uwierzyć, że już jadę na ten bal! Tyle czasu na niego czekałam i teraz mój sen się ziścił. Jestem już w powozie, który mnie zawiezie na sal balową. Przymknęłam oczy, wyobrażając sobie to, jak wiruję na parkiecie. I jeszcze sir Tom tam będzie! Na samą myśl o nim, lekko się zarumieniłam i otworzyłam oczy. Nie mogę pozwolić, aby tata zauważył, że coś jest nie tak.
- Cieszę się, że ci się podoba - powiedział i pogonił konie do przodu. Ruszyliśmy w stronę ogromnej rezydencji, której nigdy nie widziałam, ale słyszałam jak wygląda z ust moich służących. Były tam wraz z moją matką i zawsze się zachwycały wyglądem wnętrz.
    Po niedługim czasie, który i tak ciągnął się w nieskończoność dla mnie, dotarliśmy na miejsce. Zaczęłam oglądać pałac z kamieni, który został w niektórych miejscach otoczony przez dziki bluszcz. Jednak to tylko dodawało mu uroku i pasowało do zadbanego, zielonego ogrodu. Zauważyłam kobiety przechadzające się po podwórzu przed rezydencją. Rozmawiały ze sobą lub towarzyszącymi im mężczyznami, zasłaniając się parasolkami przed zdradliwym słońcem. Miały najróżniejsze suknie w oryginalne wzory. Każda próbowała się wyróżniać w tłumie,a zwłaszcza te, które szukały sobie męża. Ja też muszę się już nad tym zacząć zastanawiać, ale matka pewnie i tak ma już plany dotyczące mojego zamążpójścia.
    Uśmiechnęłam się, widząc tych wszystkich ludzi. Wyglądają tak beztrosko. Jednak moją uwagę przyciągnęła jedna osoba. Stał koło drzewa, otoczony młodymi kobietami, które z nim rozmawiały. Wiedziałam, że każda próbuje zwrócić na siebie uwagę sir Johna. Młody mężczyzna około trzydziestki i przystojny, o dobrej pozycji społecznej. Odziedziczył po ojcu interes, gdy ten zmarł na jakąś dziwną chorobę, która zaatakowała go podczas pobytu w Afryce. Kiedyś też na niego patrzyłam jak na kandydata na przyszłego męża.
    Zeszłam z powozu, którym tutaj dotarliśmy. Dygnęłam, gdy tylko zobaczyłam zbliżającego się hrabię Gerarda Smitha. Uśmiechnął się lekko i przedstawił, kiedy składał delikatny pocałunek na grzbiecie mojej dłoni.
- Masz przepiękną córkę, sir - powiedział, skanując mnie swoim spojrzeniem. Poczułam na policzkach zdradzieckie ciepło, które było na miejscu. Powinnam się rumienić, bo to oznacza, że jestem dobra na kandydatkę na żonę.
- Wiem o tym, hrabio - odpowiedział mój ojciec i spojrzał się na mnie. Matka też stała zadowolona obok. Zawsze cieszyły ją uwagi na mój temat, bo wtedy mogła ukryć wszystkie moje niedoskonałości. Nie było w takich chwilach widać, że jestem nerwowa i potrafię powiedzieć bez ogródek, co myślę. Nie wypada mieć takich córek, a ja niestety taka jestem.
- Pójdę, ojcze, przywitać się z moimi znajomymi - powiedziałam, delikatnie dotykając ramienia mężczyzny. Uśmiechnął się do mnie i skinął głową, a ja poszłam w jedynie sobie znanym kierunku. W sumie, to nawet sama nie wiedziałam, gdzie pójdę, po tym jak dojdę do głównej sali. Mam nadzieję, że tam dotrę, bo stamtąd wychodzą ludzie.
     Weszłam przez drzwi, splatając ze sobą palce. Przygryzłam dolną wargę, patrząc się na girlandy kwiatów wiszące na poręczach schodów. Wszędzie królowały herbaciane róże. Wyglądały cudownie, a służące naprawdę się spisały. Musiały poświęcić wiele czasu w kwiaciarniach, a potem w holu przypinając dekoracje. Są wytrwałe, jestem tego pewna i do tego jeszcze takie dokładne! Nie dziwię się, że bale u hrabiego są tak sławne. Dla samego wystroju można tutaj przyjechać i niczego nie żałować.
    Dotknęłam opuszkami palców kamiennego geparda, siedzącego na podwyższeniu. Patrzył się dumnie i z wyższością na gości. Nie jest w żaden sposób udekorowany, nie licząc rozrzuconych u jego łap kwiatów. Tak mało zrobione, a tyle daje w ostatecznym efekcie. Cudowne!
- Elizabeth? - odwróciłam się prędko w stronę znajomego głosu. Uśmiechnęłam się szczerze, widząc Rachel, moją kuzynkę. Nie spodziewałam się jej przyjazdu w te okolice, a już zwłaszcza jej obecności na balu! Jednak ona do tej pory potrafi mnie zaskoczyć.

poniedziałek, 2 listopada 2015

Rozdział 1

"Nie zabijaj. To przykazanie zna każdy, ale mało osób je rozumie. Bo kto myśli o tym, że jakiś czyn może spowodować śmierć psychiczną drugiej osoby?" 
Anastasia Tristis


   Znowu idę na cmentarz. Jednak nie jestem już tak pewna siebie jak zawsze w tamtym miejscu, a to wszystko spowodowane przez wczorajszą sytuację. Jak mogłam nie zauważyć drugiej osoby w takim miejscu? Panuje tu taka cisza, że nawet muchę byłoby słychać, a ja nie usłyszałam kroków dorosłego mężczyzny.
    Poprawiłam swoją suknię i usiadłam na marmurowej ławce przy grobie Edwarda. Rozejrzałam się niepewnie, jakby spodziewając się znowu tego mężczyzny. Jednak jestem tu sama. Więc czemu się czuję zawiedziona? Nie powinnam. 
- W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego - przeżegnałam się, po czym zaczęłam się modlić. Oddałam się tej czynności, aby Bóg wysłuchał moich próśb. Nie mogę pozwolić na to, aby mój brat był źle traktowany przez moje rozkojarzenie. 
- Był tobie bardzo bliski, prawda panienko? - wzdrygnęłam się lekko słysząc ten głos obok mnie. Otworzyłam oczy i spojrzałam się przestraszona na tego samego mężczyznę, który odprowadził mnie wczoraj do domu. Uśmiecha się lekko, jednak gdzieś w głębi jego oczu kryje się rezerwa. Poprawił cylinder na swoje głowie, patrząc się na mnie wyczekująco. 
- To był mój jedyny brat, więc był mi bardzo bliski, sir - mruknęłam cicho w odpowiedzi, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Rozumiem... - spojrzałam się na niego z zaciekawieniem, ale on patrzy się w jakiś odległy punkt, którego ja nigdy nie zobaczę. 
- Dlaczego rozumiesz? Miałeś brata, który... - w porę ugryzłam się w język. Damie nie wypada się tak wypytywać obcych ludzi o szczegóły ich życia, a już nie należy się pytać o nic mężczyzna. Jednak on chyba nie miał mi tego za złe, bo tylko się szerzej uśmiechnął.
- Nigdy nie miałem brata, ale mam trzy siostry. Rozeszły się po świecie zaraz po naszej kłótni - odpowiedział i znów popadł w lekką melancholię. Jednak zaraz spojrzał się na mnie z dziwnym błyskiem w oku. - Chodźmy, Elizo, bo robi się chłodno, a nie chcę, abyś się pochorowała, panienko.
      Posłałam mu lekki, ale niepewny uśmiech. Skąd zna moje imię? Nie wypada mi się o to pytać, ale ciekawość zaczyna mnie zjadać od środka. Przygryzłam delikatnie wargę, czując na sobie przenikliwe spojrzenie. Moje policzki się lekko zaróżowiły, przez co się cicho zaśmiał.
- Panienko... Elizo - to w jaki sposób wymawia moje imię wzbudza we mnie jakieś dziwne emocje, których nigdy wcześniej odczuwałam. - Czy mogłabyś mi towarzyszyć podczas balu, który organizuję?
- Przecież się nie znamy - odpowiedziałam, śmiejąc się, ale po chwili uśmiech zamarł mi na ustach. Moje oczy otworzyły się szeroko, gdy zauważyłam moją matkę, która wraca wraz z sąsiadką. Wyprostowałam się dumnie, a mój towarzysz przechylił lekko głowę, aby zobaczyć, co tak diametralnie zmieniło mój nastrój.
- Witam - powiedziała moja rodzicielka, patrząc się oceniającym wzrokiem na mężczyznę obok mnie. Sama do nas podeszła, bo zostawiła panią Racke przy jej domu.
- Witam, pani Greenhorn. Piękne dziś pani wygląda - posłał jej delikatny, acz uwodzicielski uśmiech i ucałował dłoń mej matki. Uniosłam jedną brew, ale prawie od razu wróciłam do wyrazu obojętności.
- Nie znam pana - stwierdziła krótko, posyłając mu lekko wymuszony uśmiech.
- Jestem Tom Hevenly - odpowiedział, a w oczach mojej mamy mogłam zobaczyć dziwne błyski. Zna go, tylko ciekawe skąd.
- Słyszałam o panu wiele dobrego. Podobno się pan ostatnio wprowadził do starej rezydencji państwa Blackwood. 
- Dobrze pani słyszała. Znałem ich i sami mi zaproponowali, abym się tam przeniósł. Odnowiłem rezydencję i korzystając z okazji, chciałbym panią zaprosić na bal... Jeszcze wyślę posłańca z zaproszeniami, ale byłby dla mnie zaszczyt, gdyby pani wraz z rodziną zaszczyciła mnie swoją obecnością - zauważyłam, że moja matka patrzy się na niego jak na coś doskonałego. Uśmiechnęłam się delikatnie, widząc to. 
- Na pewno skorzystamy z zaproszenia. Będziemy czekać z niecierpliwością na dokładniejsze informacje - odpowiedziała rozanielonym głosem, a ja spojrzałam się na sir Toma. Ciekawe, czy jego siostry przybędą. Może jak  będziemy sami to się go o to zapytam. Przepraszam, damie nie wypada tak myśleć. 
- To do widzenia pani Greenhorn - kiwnął jej głową i jego spojrzenie skierowało się na mnie, a kąciki ust lekko wygięły w delikatnym uśmiechu. - Panienko Elizabeth.
- Sir Hevenly - odpowiedziałam, dygając przed nim. Poprawił cylinder i ruszył w drogę powrotną. Odprowadziłam go wzrokiem, podobnie jak moja matka. 
     Moja rodzicielka odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w kierunku naszego domu. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Wiedziałam doskonale, że oczekiwała ode mnie, że za nią pójdę.
- Skąd go znasz? - zapytała się mnie,  gdy tylko weszłyśmy do salonu. Usiadłam na przeciwko niej i westchnęłam cicho. 
- Odprowadził mnie raz z cmentarza, gdy poszłam odwiedzić Edwarda. Był bardzo miły i szarmancki. Zrobił na mnie dobre wrażenie - odpowiedziałam cicho, czując się tak jakbym popełniła jakieś przestępstwo. 
- To dobrze. Z tego, co mi mówiła pani Lasson - mało brakowało do tego, abym się skrzywiła. Już wiem, skąd mama znała nazwisko sir Toma . Ta stara plotkara  wie wszystko o wszystkich. - sir Tom Hevenly jest dobrą partią. Nie jest za młody, ani za stary. Ma trzydzieści dwa lata i jest kawalerem. Przystojny i inteligentny, czyli istny ideał. Musisz się na prawdę postarać, aby po za tobą świata nie widział. Chociaż, jak widzę, jesteś już na dobrej drodze. Ciekawa jestem, jakim będzie zięciem.
- Dobrze, matko - szybko powiedziałam, aby przerwać jej wywód. Wstałam i ukłoniłam się lekko po czym wyszłam z salonu. Szybkim krokiem skierowałam się do swojego pokoju i usiadłam na fotelu przy oknie. Wzięłam mój haft i zaczęłam dalej wyszywać, aby nie myśleć o tej całej dziwnej sytuacji. Ale pochlebia mi ona. Jego zainteresowanie moją osobą. Może moja mama ma rację? Może rzeczywiście powinnam starać się zdobyć jego całkowitą uwagę, aby poprosił mnie o rękę? Jednak najpierw muszę go lepiej poznać, a wydaje się człowiekiem o wielu tajemnicach. 
     Bardzo chętnie bym się dowiedziała jakie one są, ale teraz nie mogę się go od tak o coś takiego pytać. Za krótko się znamy, a zresztą wtedy bym go do siebie zraziła. Przynajmniej mnie tak uczono. Choć wydaje mi się to niesprawiedliwe, że kobieta musi udawać głupią, aby nie obrazić męskiego ego. 
- Psia krew! - przeklęłam cicho, gdy wbiłam igłę w palec. Przyłożyłam go do ust, aby nie zabrudzić niczego krwią.
     Wstałam szybko i ruszyłam w stronę miednicy, w której rano została wymieniona woda. Spojrzałam się na swoje odbicie i poprawiłam kilka blond kosmyków, które wydobyły się z koka. 
     Nie jestem brzydka, ale nie olśniewam urodą. Mam duże niebieskie oczy i blond włosy do ramion. Jestem blada, co pokazuje, że wywodzę się z arystokracji. Nie mam zbyt dużych piersi i wzrostem również nie grzeszę. Ogólnie mam drobną budowę ciała.
- Elizabeth - usłyszałam karcący głos przy swoim uchu, ale gdy się odwróciłam nikogo nie było. Dziwne.

sobota, 31 października 2015

Prolog



    "Żałoba to piękna kobieta ubrana w czerń, która niczym się nie różni od staruszki w ten sam kolor przyozdobionej. W tym czasie wszyscy jesteśmy tacy sami."
    Anastasia Tristis




     Przeszłam przez starą, zardzewiałą bramę. Jej skrzypienie zawsze przypomina mi o tym, że wchodzę właśnie do innego, spokojniejszego świata. Może to dla niektórych dziwne, że ciężkie, kamienne anioły ze smutnymi twarzami napełniają mnie poczuciem bezpieczeństwa i spokoju.
     Westchnęłam cicho i w ciemności ruszyłam dobrze mi znaną drogą. Przychodzę tutaj od dnia, w którym moje życie wywróciło się do góry nogami. Ten jeden grób, nad którym pochylają się trzy anioły: Gabriel, Rafał i Michał, ma dla mnie szczególne znaczenie. Kilka metrów  w głąb ziemi pod pomnikiem znajduje się trumna, w której spoczywa mój jedyny brat. 
     Usiadłam na ławeczce przed jego grobem, ocierając grzbietem dłoni spływające po moich policzkach łzy. Za każdym razem, gdy tylko zajmę to miejsce, płaczę. Jednak mnie to nie dziwi. W końcu to normalny odruch, ale po za tym jednym przypadkiem, nigdy nie płaczę. Staram się ukrywać moje prawdziwe emocje pod maską młodej, pięknej i uległej kobiety, ale nie zawsze mi to wychodzi. Czasami za bardzo się denerwuję i wybucham. Dlatego nie mam przyjaciół i wszyscy uważają mnie za dziwoląga. Dama nie powinna się tak zachowywać. 
- Co tu panienka robi sama? - usłyszałam za sobą pytanie. Odwróciłam się gwałtownie, kładąc rękę na lewej piersi i patrząc się prosto w roześmiane, zielone oczy wysokiego mężczyzny. Stoi dumnie naprzeciwko mnie w długim, ciemnym płaszczu i cylindrze. W ręku trzyma czarną, drewnianą laskę, której czubek przedstawia posrebrzaną głowę lwa. Arystokrata. 
- Odwiedzam rodzinę, sir - odpowiedziałam cicho, wstając. Poprawiłam granatową pelerynę na ramionach, bo jest chłodno, a ona ciągle się zsuwa. 
- O tej porze? Ktoś mógłby panience zrobić krzywdę. Chodźmy, odprowadzę, panienkę- powiedział z szarmanckim uśmiechem, a ja spojrzałam się na niego niepewnie. Czy mogę mu zaufać?
- Skąd mam wiedzieć, że pan mi owej krzywdy nie zrobi? 
- Gdybym chciał panience wyrządzić krzywdę, już bym to zrobił i nie proponowałbym swojego towarzystwa w drodze powrotnej. A zresztą, czy ma panienka inne wyjście niż mi zaufać? - ma rację. Złapałam jego wyciągnięte ramię i ruszyliśmy w stronę wyjścia z cmentarza.

 
Hope Land of Grafic